O projekcie
• Historia obozu
• Zebrane relacje
• Publikowane relacje
• Edukacja
• Jak to się robi?
• Foto
• Kontakt
• English
Publikowane relacje
Poniżej znajdują się relacje o obozie w Dorohuczy opublikowane bądź zebrane przez różne instytucjeJednym z więźniów obozu, któremu udało się przeżyć pobyt w obozie w Dorohuczy i II wojnę światową był pochodzący z Holandii Jules Schelvis (ur. 7 stycznia 1921 – zm. 3 kwietnia 2016).
I. Tłumaczenie fragmentu jego relacji, która zarejestrowana została w Ośrodku Brama Grodzka - Teatr NN w Lublinie
Przybycie do obozu w Dorohuczy
Było już ciemno, kiedy dotarliśmy do obozu. Oświetlili nas reflektorami, ponieważ chcieli wiedzieć, kim jesteśmy. Więźniowie, ok. 250 holenderskich i 250 polskich Żydów, także oczywiście chcieli wiedzieć, czy może jest wśród nas ktoś, kogo znają. Potem musieliśmy iść spać, co jest nie jest zwykłą sprawą w barakach, których nie da się nazwać barakami. W Dorohuczy miałem pierwszy raz w życiu wszy. Straszne, ile tam było wszy. Nie dało się iść, trzeba się było ciągle drapać i stale próbowało się ich pozbyć. Ale to się nie udawało. Było niesamowicie ciężko z tymi wszami. Wielu z powodu ciężkiej pracy, ale także z powodu wszy, bo chorowało się na tyfus, nie wytrzymywało długo w Dorohuczy.
Drukarze i zecerzy w Dorohuczy
Musieliśmy pracować w kopalni torfu. Torf był wtedy ważnym materiałem. Brakowało benzyny i za pomocą torfu można było napędzać maszyny i wytwarzać prąd. W tym obozie była też grupa ok. 20 drukarzy, wśród nich również zecerzy i introligatorzy, i szybko nawiązaliśmy znajomość. Wszyscy dostali dowody z policji w Warszawie, w których była informacja, że przyjechali do pracy w drukarni, na maszynach, które ostały się po powstaniu w getcie warszawskim. I także drukarze mieli uniknąć śmierci w Dorohuczy. Pierwszą rzeczą, którą robiliśmy poza pracą w ciągu dnia, była rozmowa z tą grupą. Przypadkiem także mój przyjaciel, który również był wśród 80 [ocalonych z Sobiboru – przyp. tłum.], był drukarzem. A trzeci był zecerem! Tak, to wszystko sprawił przypadek. I dlatego próbowaliśmy przyłączyć się do tej grupy. To było trudne, bo oni w ogóle [nas] trzech Holendrów nie znali. Woleliby, żeby to było trzech polskich Żydów. Tak to już jest.... Pierwsze próby nie przyniosły efektów, ale potem powzięliśmy plan: pracowaliśmy w kopalni torfu, niedaleko obozu i postanowiliśmy pójść do kierownika obozu; on był SS-mannem. Ukraiński wachmann poszedł z nami, powiedzieliśmy mu, że musimy koniecznie rozmawiać z kierownikiem obozu. Jak się tego słucha, to brzmi oczywiście dziwnie.... Poza obozem był barak dla kierownictwa SS i kuchnia itd. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jak tam dotrzemy i komendant nas zobaczy, że może nas zapytać, czego chcemy, albo wziąć pistolet, żeby nas rozstrzelać. Ale nie mieliśmy jeszcze takich doświadczeń. To przyszło później... Powoli podeszliśmy do niego i on nie strzelił. Zapytał: „Czego chcecie?”. Powiedzieliśmy mu, co chcieliśmy powiedzieć, i on wtedy zdecydował: „Możecie dołączyć do tej grupy”. Która na początku tego nie chciała... I tak po dwóch tygodniach w Dorohuczy w małych grupach na samochodach ciężarowych pojechaliśmy do Lublina. Kto wcześniej nie umarł, tam [w Dorohuczy] wytrzymał najwyżej do 3 listopada 1943 r. Tego dnia była wielka akcja w Generalnym Gubernatorstwie. Ponad 40 000 Żydów rozstrzelano, także Żydów z Dorohuczy. Są dwaj świadkowie: SS-mann i świadek z Trawnik. Żydzi, którzy jeszcze przebywali w Dorohuczy, zostali pieszo wysłani do Trawnik i tam wszystkich rozstrzelano.
Wyjście z Sobiboru
Myślałem, że to jest grupa, która musi zrobić coś specjalnego, nadzorować innych lub robić coś wyjątkowego. Nie miałem jednak pojęcia, do czego była przeznaczona. To było szczęście. Przybiegł w naszą stronę SS-mann, który wybrał 80. Wszyscy siedzieliśmy na ziemi i on rozglądał się i pochodził coraz bliżej. Gdy znalazł się blisko mnie, wstałem szybko, podniosłem rękę do góry i powiedziełem: „Czy mogę o coś spytać?”. Popatrzył na mnie, krótko się zastanowił i powiedział: „Niech pan pyta”. Powiedziałem: „Widzę tam w oddali mojego szwagra, który stoi z boku, i chciałbym być razem z nim”. Znowu na mnie popatrzył i zapytał: „Ile masz lat?”. Był rok 1943, miałem 22 lata. „Jesteś zdrowy?” „Tak, Panie oficerze”. Wtedy nie znałem się na stopniach, czy był scharführerem czy kapitanem czy kimś innym. „Mówisz po niemiecku?” Pomyślałem, no przecież mówię [z nim] po niemiecku... „Tak, Panie oficerze”. Zaczął się zastanawiać. O czym myślał? Myślał oczywiście: mam pozwolić mu żyć czy posłać go dalej? Zrobił to pierwsze. Powiedział: „No dalej, idź tam”. I w ten sposób mogłem opuścić Sobibór. Z 80 innymi. Oczywiście ich policzyli, a ja byłem 81. A dokąd? Powiedział: „Będziecie pracować w innym obozie, wszyscy inny, którzy tu przyjechali, zostają tutaj i też muszą pracować, ale wy jedziecie dalej”. I tak my, 81 w dwóch wagonach, opuściliśmy obóz. Powiedział jeszcze, że będziemy co wieczór wracać i będziemy mogli z naszymi rodzinami jeść, w coś pograć lub pogadać... Potem pociąg zaczął jechać i jechał, i jechał. Pomyślałem wtedy, że nie będziemy mogli wrócić na wieczór, bo pociąg odjechał tak daleko. Potem zatrzymaliśmy się z Trawnikach. Musieliśmy wysiąść i zobaczyliśmy w oddali duży obóz i pierwszy raz w życiu mężczyzn i kobiety w pasiastej odzieży, co było dla nas dziwnym widokiem. Co to miało znaczyć? Potem musieliśmy ustawić się w rzędy po 4 lub 5 osób i później maszerować do innego obozu: Dorohuczy. Później podczas badań do mojej książki dowiedziałem się, że około 80 Żydów co tydzień musiało być „wymienionych”, ponieważ byli za słabi i nie mogli dobrze pracować. Byli odsyłani, być może do Trawnik, i tam zabijani, a potem przyjeżdżali nowi, świeży. Nie da tego dokładnie ustalić, ale moim zdaniem ok. 800–1000 holenderskich Żydów przyjechało do Dorohuczy z Sobiboru.
Z Lublina do Radomia
Mieliśmy nadzieję, że wkrótce stamtąd wyjedziemy, bo przecież mieliśmy pojechać do drukarni. Pierwszego Niemca, którego tu spotkałem, również zapytałem: „Gdzie tutaj jest drukarnia?”. Miał mnie za szaleńca i wyśmiał mnie. „Tutaj nie ma drukarni, tutaj trzeba pracować!”. Po 14 dniach została przygotowana nowa lista. Bo poza grupą 20 więźniów z Dorohuczy były też inne grupy z innych obozów w okolicy. I potem okazało się, że cała grupa składała się z łącznie 100 ludzi. 100 drukarzy, zecerów i tak dalej. Za pomocą tej listy określono, kto z tych 100 ma być wysłany w nowe miejsce i będzie mógł opuścić ten obóz. Tym miejscem, jak wkrótce się okazało, miał być Radom. Jeden mężczyzna z naszej grupy – już obozie mogliśmy się porozumieć, bo on znał jakieś dziesięć słów po angielsku, a jak wtedy jakieś jedenaście, czuliśmy pewną nić porozumienia – zadbał o to, kto z nas znajdzie się na tej liście. Ta lista została przygotowana przez Żyda, który był czymś w rodzaju kierownika zakładu „Osti”. „Osti” to skrót od „Ostindustrie GmbH”, przedsiębiorstwa SS w Lublinie i w okolicy, które prowadziło fabryki i obozy. Na przykład drukarnia, o której jeszcze będę opowiadał, była częścią „Osti”. Także obóz wydobycia torfu w Dorohuczy był jego częścią. W ten sposób chcieli zarabiać pieniądze. I potem się okazało, że także nas trzech Holendrów znalazło się na liście! I w ten sposób po 14 dniach opuściliśmy obóz Flugplatz w Lublinie. Wiele lat później znalazłem wiadomość o radiotelegramie, który w tym czasie przechwycili i rozszyfrowali Anglicy. W tym radiotelegramie była mowa o tym, że kierownictwo obozu Flugplatz czy też Globocnik [ kierownik „Akcji Reinhardt”] rozkazał przygotować pociąg z dwoma wagonami, żeby przewieźć 100 żydowskich specjalistów do Radomia. To jest taka drobnostka, ale dowodzi temu, że tak było.
Źródło: Wikimedia
--------------------------------------------------
Inną osobą, której udało się przeżyć pobyt w obozie w Dorohuczy była pochodząca z Lublina Szyfra Fiszbaum (Stefi Altman). Urodziła się 15 maja 1926 roku, zmarła 2 grudnia 2017 roku
I. Na stronie Muzeum Holokaustu w Houston znajduje się krótka informacja o jej pobycie w obozie.
W 1940 roku trafiła do obozu pracy w Jastkowie, później była więźniarką obozu w Treblince i na Majdanku, następnie trafiła do Dorohuczy. I choć - jak napisane jest na stronie Muzeum - nie było tam ani krematorium, ani pieców gazowych śmierć była wszechobecna. Więźniowie umierali z wycieńczenia. Do Dorohuczy przybyła także jej siostra Kaiyla. Niestety nie przeżyła pobytu w obozie, została brutalnie zamordowana. Szyfrze udało się uciec z obozu i uniknąć śmieci, która spotkała więźniów obozu w ramach Akcji Enterfest. Do końca wojny ukrywała się na wsi. Po opuszczeniu kryjówki dowiedziała się, że cała jej rodzina została zamordowana.
II. Artykuł "Holocaust survivor finds peace by speaking for the dead"
Przybycie do obozu
Kiedy przybyła do Dorohuczy zobaczyła ludzi chodzących nago, błagających o jedzenie i picie. W szczególności w pamięci zapadł jej widok jednego mężczyznę, po którym jak mrówki pełzały wszy. Więźniowie cierpieli tam ogromy głód. Infekcje oczu u więźniów były tak dotkliwe,że ropa spływała im po twarzy. W nocy budziły ją dźwięki umierających ludzi.
Ukraińscy strażnicy
Opowiadała też o ukraińskich strażnikach, którzy w jej opinii byli często gorsi od Niemców. "Wrzucali do naszej zupy surowe ziarna, co sprawiało, że zupę się trudniej jadło. Kiedy staliśmy w kolejnce i ukraińscy strażnicy uznali, że kolejnka nie przesuwa się wystarczająco szybko przewracali garnek i zupa wylewała się przed nami".
Spotkanie z siostrą
W rozmowie wspomina, że najprawdopodobniej latem 1943 roku do obozu trafiła także jej siostra Kaiyla. Jak wspomina Szyfra była zachwycona, że siostra była razem z nią, ale starały się nie okazywać tej radości. Wiedziała, że strażnicy lubią rozdzielać rodziny. Niestety siostra nie przeżyła pobytu w obozie, została zamordowana.
Ucieczka z obozu
Szyfra uciekła z obozu jesienią 1943 roku wykorzystując zamieszanie. W momencie kiedy jeden z więźniów założył innemu więźniowi szal modlitewny reakcją strażników były strzały. Szyfra, wraz z kilkoma więźniami uciekła.
W innym tekście pojawia się informacja, że ucieczka z obozu była możliwa dzięki dołączeniu do grupy cywilów.
Żródło: KPRC2 Syan Rhodes photos
-------------------------------------------------
W 2008 roku ukazały się wspomnienia Stanisława Pucha "Wolności zabić nikt nie zdoła. Wspomnienia z lat wojny i okupacji Trawnik 1939-1944", Wydawnictwo Norbertinum
Więźniowie obozu
Stanisław Puch pisał, że więźniowie do Dorohuczy przybywali między innymi z obozu z Trawnik "Co pewien czas wybierano stu pięćdziesięciu ludzi - najsilniejszych i najzdrowszych i odsyłano ich do pobliskiej kopalni torfu w Dorohuczy. Dwa, trzy tygodnie pobytu w tej kopalni wystarczyło, by z najsilniejszego zrobić półtrupa, który tylko nadał się do pieca w Sobiborze. Na ich miejsce przysyłano nową grupę". S. Puch, "Wolności ..., s. 19.
Ucieczka oddziału wartowniczego
We wspomnieniach Pucha pojawia się także relacja o tym, jak cały uciekł oddział wartowniczy oddelegowany do Dorohuczy. Strażnicy przebywali w dorohuckiej szkole. Było to ok. 30 osób, których zadaniem było pilnowanie obozu w Trawnikach od strony lasów i mostów na rzece Młynówka i Wieprz, a także na szosie Lublin-Chełm. "Pewnej nocy strzały w szkole poderowały na nogi wszystkich mieszkańców Dorohuczy. Wartownik ze wsi, który chciał sprawdzić ich przyczynę, przepłacił ciekawość życiem - legł na drodze, w pobliżu szkoły, z postrzeloną głową. Rankiem zanaleziono w szkole tylko trupa Niemca, komendanta warty. Warta w pełnym uzbrojeniu powędrowała w lasy. Zorganizowana przez Niemców obława nie dała żadnego rezultatu.", S. Puch, "Wolności ..., s. 20.
Pamięć o zamordowanych więźniach
Puch relacjonował też, że w dniu likwidacji obozu w Dorohuczy. Zwłoki zamordowanych osób, które nie dotarły do Trawnik palone były w niedalekiej odległości od obozu. "W Dorohuczy, nad dołem, w którym spoczęły popioły galerników z kopalni torfu, rośnie młody las i za parę lat mało kto będzie znał historię tego miejsca". S. Puch, "Wolności ..., s. 24.
-----------------------------------------------
Relacja, która znajduje się w zbiorach Żydowskiego Instytutu Historycznego. Autorem relacji jest mężczyzna znany jedynie z imienia - Wacław.
Warunki obozowe
Autor relacji podkreślał, że warunki w obozie były bardzo trudne. "Za najmniejsze "przewinienie" idzie się do kopalni, która - jeśli ktoś uparcie usiłuje wyżyć w tamtych warunkach, jest etapem na drodze do obozu śmierci w Sobiborze. Transporty wycieńczonych odchodzą z Trawnik do Sobiboru co 2-3 tygodnie".
Holenderscy Żydzi
W relacji pojawia się także informacja o holenderskich Żydach, którzy pracowali w obozie. Wielu z nich nie przeżyło wojny. "Przez Trawniki przeszły liczne transporty Żydów holdenreskich. Każdy transport 2-3 tys. ludzi. Z każdego około 10% młodych mężczyzn zatrzymywano do pracy w obozie karnym w Dorohuczu [pisownia oryginalna], skąd po kilku tygodnaich odsyłano do Sobiboru w ślad za transportem, który już przed nimi został w tymże Sobiborze zgładzony."
Żródło obu fragmentów, Zespół #209, Obozy. 35 AL Trawniki, h - relacja Wacława z 5.08.1943, 252-A-9, Ż-107
-------------------------------------------------
W archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku znajduje się relacja video nagrana z Krystyną Kozicką, urodzoną w Dorohuczy 10 stycznia 1931 roku
Obóz w Dorohuczy
Jak zaczęli budować baraki to jeden barak był żydowski, a w reszcie Niemcy mieszkali i Ukraińcy. Żydzi rżnęli ten torf na Tyśmienicy i rozkładali go. Z obozu ich zabierali. Baraków dla Żydów nie było dużo, bo reszta była w Trawnikach. A tutaj byli ci do tego torfu.
Sprzedaż jedzenia
Mama dała jajek, chleba i mówiła "Lećcie to sprzedajcie Żydom. I tak się latało i tak się żyło. Jedną z tych osób, która sprzedawała jedzenie Ukrainiec zastrzelił. Nie zdążyli jej zawieść do Jaszczowa. On polewał [Ukrainiec] jej ranę wodą, ale nie uratowali jej. Pamiętam za tej jajka 20 zł wzięłam, te 20 zł to były z taką kobietą w chusteczce. Strzelali, ale myśmy uciekali. Można było z tymi Żydami rozmawiać. Mój mąż obok obozu krowy pasł to mi opowiadał "Mama mi dała chleb". To on rzucił jednemu Żydowi, a on mu rzucił mydło. Przyniósł do domu i mama gdzieś położyła i leżało to mydło. ale był taki kryzys, mama wzięła to mydło i pierze na tarze, a tam coś świergocze, a tam były schowane rublówki. Dzieci tam nie zauważyłam, ale kobiety też były.
Kontakty z Ukraińcami
Jeden Ukrainiec mi powiedział "Jeszcze raz cię zobaczę z tymi jajkami to cię zastrzelę. No i tak się trafiło znowu pasę krowy. Jedna pani napiekła takich macy dla Żydów i mówi do mnie, żebym je schowała na plecy. Idziemy i podchodzi Ukrainiec i mówi, żę nas zawoła. My wróciliśmy do tych krów i on nas woła, a wtedy jechał ten Sznajder. Jechał na koniu, taki szary koń, a my - że trzeba uciekać, te placki pogubiłam. Jeden taki mieszkaniec, on w Trawnikach mieszkał i mówi "Alem pojadł". I my z tą panią uciekłyśmy w torfowiska, że ten z tym koniem nie mógł tam wjechać, ale jakby chciał to też by mnie zastrzelił. Jak ja piszczałam, bo on mi wcześniej powiedział, żę jeszcze raz to mnie zastrzeli. Jak ja piszczałam, może jeszcze w domu było słychać. I w końcu, jak strzelił to strzelił w wodę, a ta woda na konia. Do dzisiaj widzę tego konia, na dwóch nogach stanął i pojechał, a on mnie zostawił. Sznajder to byłtaki znany, na codzień on tutaj był.
Egzekucje Żydów
Kto się już nie nadawał do roboty to strzelali i palili. Jak szłam do szkoły to jak przyszłam do domu to się nałykałam tego smrodu, że już mama nas nie chciała puścić na dwór.
Jak ja pamiętam, tam gdzie te domy ostatnie są to tam były wykopane [rowy], nie wiem ile metrów. Był taki plac, zrównany był i jak myśmy polecieli jako dzieci oglądać to tam byli paleni ci Żydzi od razu i dlatego pamiętam ten smród i dlatego pojechaliśmy to zobaczyć jak odzieci.
Po wojnie
Po wojnie tam nikt żadnego pomnika nie stawiał. Ludzie wzięli swoje działki i dalej obrabiają, do dzisiaj. Po komasacji się zmieniło, inni wzięli innych pola. Nie wiem co się stało z tymi barakami, nie pamiętam.
Żródło wszystkich fragmentów: Relacja video 537, Archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku
Na stronie Ośrodka Brama Grodzka-Teatr NN także znajdują się fragmenty relacji Krystyny Kozickiej.
----------------------------------------------------
W ramach projektu zrealizowanego przez społeczność dorohucką pod przewodnictwem miejscowego proboszcza udało się zebrać relacje mieszkańców na temat funkcjonującego obozu w Dorohuczy.
Zabudowania obozowe
Po zabudowaniach obozowych nie ma śladu. Chyba, że podczas prac ziemnych na coś się jeszcze natrafi. Baraki jeszcze podczas wojny zostały rozebrane i wywiezione do innych obozów.
Były cztery baraki. Przy szosie do Trawnik znajdował się budynek komendantury, a przy tym była stajnia gdzie trzymano konie do transportu. Jeden z rozmówców mówił, że ze swoim tatą przywozili siano dla tych koni. Niemcy za to płacili im konserwami. Był też budynek gdzie gotowano posiłki dla więźniów. Dalej stał budynek na palach gdzie trzymano odzież taki magazyn. Obóz był ogrodzony podwójnym płotem z siatki drucianej i pilnowany stale przez wachmanów z Trawnik i Ukraińców mieszkających w Dorohuczy; zmieniających się rano i wieczorem. Od strony podobozu w Dorohuczy po jednej stronie drogi mamy teren zmasakrowany głębokimi wykopami, po wysypisku Ursusa, a po drugiej są torfowiska.
Więźniowie obozowi
Do podobozu w Dorohuczy wysyłano Żydów z obozu pracy w Trawnikach. Tu zajmowali się wydobywaniem (odkopywaniem i wykopywaniem) torfu. Było to niemal jednoznaczne z wyrokiem śmierci. Kto nie dawał rady był topiony w wyrobiskach lub wysyłany do obozu zagłady. Skierowanie do Dorohuczy otrzymywali wszyscy, którzy popełnili jakiekolwiek wykroczenie w obozie pracy i nie zostali tam rozstrzelani lub odesłani od razu do obozu zagłady. Więźniowie pracowali od rana do wieczora niezależnie od warunków atmosferycznych, z przerwą obiadową pomiędzy 13 a 14 godziną. Dostawali 25 dkg chleba na cały dzień, talerz zupy w południe i menaże czarnej kawy (lury) rano i wieczór.
Dostarczanie jedzenia
Ludność miejscowa przynosiła Żydom najczęściej chleb. Jeden z mieszkańców prasówką przewoził chleb i kartofle do baraków. Żydzi płacił mu ile on chciał dopóki mieli pieniądze, bądź czymś wartościowym. Trudno oceniać tę sytuację po latach. Czy to była pomoc, czy zarobek wynikający z biedy?
Ukraińscy strażnicy
Żydów w obozie pilnowali Niemcy i Ukraińcy. Tych drugich było więcej. Dowodzący nimi Ukrainiec został zapamiętany jako bandzior, który znęcał się nad Żydami i był postrachem miejscowych. Ukraińcy mieszkali w budynku po karczmie dworskiej, w końcu się zbuntowali, zabrali broń, wybili Niemców i uciekli w kierunku Białki.
Terror obozowy
Za najmniejsze niedociągnięcie przy pracy bili i strzelali, tak, że dużo ludzi wyginęło przy tej pracy, rozstrzeliwań dokonywano często przy przepuście po stronie lasku sołeckiego. Strzelano do nich jak do wróbli, była zupełna bezkarność za zabicie Żyda i zmuszono ofiary do wykopania sobie grobu, bądź wrzucano do urobiska po torfie. Obóz w Dorohuczy istniał od wiosny do listopada 1943 roku.
Projekt zrealizowano w ramach stypendium z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Copyright © dorohucza.pl